wtorek, 21 września 2010

Paskudne choróbsko i słów kilka o nfz

W związku z tym, że od soboty począwszy atakował mnie jakiś wirus (którego objawem był jakiś katar, kaszel, ból głowy i inne objawy), w poniedziałek z rana zadzwoniłam do przychodni, umówić się do swojego lekarza rodzinnego. "Oczywiście" do "mojej " pani doktor nie było juz miejsca (było, dzień lub dwa później), z powodu wysokiej goraczki musiałam dostac sie do lekarza nałłłł, żeby nie paść w przedbiegach... więc wybrałam panią doktor x.

Miła pani w recepcji umówiła mnie na 9:30, Bóg jej zapłać. O 9:20, coby sie nie spóźnić byłam pod gabinetem. A tam co??? A tam kolejka, ... mać. Jeden koleś co był na 8:00 (lekarka przyszła o 9:00, wiec jak miał o 8:00 wejść(?!), drugi okazało sie na 9:30 tak, jak ja, w tej przychodni ewidentnie umawiają kilu pacjentów na ta samą godzinę.... no commentsss... wulala

No to czekam, czekam, goraczke mam coraz większa, kreci mi się w głowie, ale mysllę wytrzymam, wytrzymam... ufff. Weszli wszytscy ci, którzy rzekomo byli przede mną... no to mysle , jeszcze troszkę... jeszcze chwilkę. A czas leci. Juz prawie dziesiąta. Nagle z rzedu krzeseł po drugiej stronie słyszę w swoją stronę skrzeczenie: "A pani to na którą jest???" hmmm mysle, czy to do mnie, przeciez ten cały rząd moherów (mocherów?! worewer) czeka pod zupełnie innym gabinetem.... Odpowiadam ze na 9:30. Wiec te "miłe panie", że one na 11:00)... rece mi opadły, i stwierdziłam, ze one coś knują. Tak poza tematem, to ja przyszłam o 9:20, one juz tam były. Po cholere przychodza o 9:00 skoro maja na 11:00???? nigdy tego nie zrozumiem. oks. czekam dalej.

W pewnym momencie (dochodzimy do sedna sprawy) w/w moher pyta się, czy nie wpuściłabym jej w kolejkę, bo ona słabo się czuje.. W tym momencie szlag mnie trafil na miejscu, powiedziałam uprzejmie, ze nie, poniewaz jak tez tu juz czekam z goraczka, i nie mam zamiaru niepotrzebnie tego czekania wydłużać. Jeżeli ma na 11:00 to nich czeka na swoją kolej. (Cały rząd moherów zabił mnie już wzrokiem).

Wiecie, i nie o to chodzi, że nie ma dla mnie współczucia, dla starszych osób, ale zaraz... na razie historiii ciąg dalszy...

Mimo mojej zdecydowanej odpowiedzi NIE moher wbił się bezczelnie pomiędzy mnie a drzwi i zaczął scenki odprawiać, że ona zaraz tu padnie, ze jej słabo i duszno... (Nie dziwne, że jej duszno, skoro siedzi tu od niewiadomo której godziny) Pan, który czekał w kolejce za mną, nabrał się na te sztuczki, ustalił z prawiemdlejącąstarszapaniamoher, ze wezwie pieleęgniarkę z recepcji. A ona przebiegła **** powiedziała, ze ona nie chce pielęgniarki, tylko że ona chce do gabinetu...

No comment...myślałam, ze mnie w tym momencie trafi szlag. Przyszła pani z recepcji i wprowadziła wyobraźcie sobie tego mohera do gabinetu lekarskiego!!!! Przecież to woła o pomste do nieba!!! Szok. (Nic nie mam oczywiście do pani z recepcji, bo ona niewinna jest:)

Podsumowująć: moher spędził z gabinecie 45-50 minut. W międzyczasie zdążył zawołać do środka jeszcze swoją siostre (i wszystkich "kolegów i znajomych królika"). Ja weszłam na wizytę ok 10:40.

To moja przygoda w naszej polskiej służbie zdrowia. Nic tu chyba nie wymaga komentarza. Aaa jeszcze jedno: wychodzac ŻWAWYM KROKIEM (ozdrowiały nagle obie) z gabinetu obie "moherowe siostry" powiedziały "dziękuje". Tylko nie wiem, do kogo - do mnie - przeciez wepchały sie na chama, na bezczelniaka, wiec nie mają za co dziękować, ja ich nigdzie nie wpuszczałam...

Może powinny być osobne godziny przyjęć dla "zdrowychmoherówblokujacychkolejke i normalnych ludzi, którzy raz do roku się przeziębią i potrzebują bez stresu iść do lekarza??

Ok 11:30 z potwornym bólem głowy dotarłam do domu. I padłam. Zanim zasnęłam, przez moją głowę przepłynęła myśl: W jakim świecie ja żyję?

pess. Dziś juz mam się troszkę lepiej, choć katar, kaszel i spółka pozostały bez zmian.

1 komentarz:

Dziękuję za komentarz!