Wczoraj zadzwoniła do mnie Przyjaciółka. Moja bliska dusza. Nie mamy niestety okazji widywać się zbyt często, bo odległość, obowiązki, dzieci, praca.... Ale rozmawiamy.
Po tym, jak ja już opadam nieraz z sił, jak tonę w monotonii, jak chwili dla siebie nie mam, jak dłużąca się zima przegania skutecznie wiosnę zadzwoniła Ona. Zawsze wie, kiedy zadzwonić. Zawsze. Gadałyśmy jak jednej "cieżko" i drugiej. Jak nie mamy czasu, dla siebie i na siebie. Jak oparcia czasem w bliskich brak. Jak ciężko dziecko do placówki będzie oddac kiedyś. Jak choróbska, jak praca, jak gonitwa. Jak...
Jak codzienność. Jak.
I tak jakby po tej rozmowie wszytsko ze mnie uleciało. Jakby po wysłuchnaiu, zrobiło się lżej. Jakby wszystko zrobiło się nie tak straszne, nie tak trudne.
Bo u niej tak samo.
Bo ona wie też, co to brak czasu wspólnego, brak czasu na moje "ja". Osamotnienie, bo przyjaciele już dali sobie spokój - masz dziecko - to juz finito. Nie dzwonią, bo po co.
Zobaczyłam, że u niej to samo, a ona u mnie.
Takie proste, a dało mi trochę spokoju.
Dobrze mieć kogoś takiego bliskiego sercu. Ja też mam 2 takie "bratnie dusze" i bardzo się z tego cieszę :) Wiem, że zawsze mogę zadzwonic do nich, wygadać się i że mogę na nie liczyć :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńFajnie jest mieć kogoś takiego:D
OdpowiedzUsuń